Powiem więcej, wręcz znów wystawił naszą cierpliwość, naszą wiarę w szczęście na ogromną próbę...
Zaczęło się od połamania przeze mnie błotnika w samochodzie... Cofając zahaczyłam o dużą twardą zaspę śnieżną. W efekcie prawy bok błotnika połamał się w kilku miejscach:(
Dwa dni po tym incydencie zamarzła woda w rurze, która doprowadzała wodę do naszego budynku...
Po sześciu dniach rurę wymieniono, ocieplono więc problem mam nadzieję został na dłużej rozwiązany. Jednakże, gdyby mąż nie wziął urlopu i nie pilnowałby fachowców (notabene kolejowych fachowców), pewnie wody nie mielibyśmy do dzisiaj...
W tym samym czasie, kiedy nie było u nas wody pod przedszkolem całkowicie straciłam błotnik, znów cofając zahaczyłam o zmrożoną zaspę śnieżną....
Na szczęście błotnik tak się oberwał, że można było go z powrotem przymocować do auta. Owszem, obłamał się jeszcze bardziej, ale nie na tyle, żeby trzeba było go całkowicie wymieniać...
W związku z tą moją zaspowo-błotnikową serią mąż oznajmił mi, że dopóki zima się nie skończy muszę jeździć z tym straszącym wszystkich połamanym błotnikiem (no to jeżdżę, hihihii).
Następnie dzieci moje złapały wirusa grypy żołądkowej i biedne jedno po drugim w odstępie kilkudniowym albo zwracały albo miały biegunkę albo jedno i drugie...
Z Mikołajem musiałam jechać do szpitala, żeby dostał kroplówkę, inaczej by nam się się chłopak odwodnił...
Ciągle w tym lutym mamy pod górkę, mam zaległe paczuszki do wysyłki i ciągle nie mam kiedy wybrać się na pocztę... (Peninio, już nawet nie wiem jak się z tego opóźnienia tłumaczyć, mogę jedynie zapewnić ze wyślę paczuszkę z notesem oraz małą przepraszajką jak tylko będzie to możliwe).
Powiem szczerze... Luty mnie wykończył, nie mam sił na nic... Kompletnie na nic...
Niewiele mi wychodzi...
Niech już przyjdzie marzec i wiosna bo moje nerwy i siły są na wyczerpaniu...
Pocieszające jest tylko to, że 29 zawitam na kilka dni w Londynie, odwiedzę tam siostrę...
Mam nadzieję, że to co tam zobaczę zrekompensuje mi wszystkie lutowe nieszczęścia.
Na koniec pokażę nieudaną kartkę na chrzest...
Zrobiłam ją tydzień temu i biłam się z myślami czy ją pokazać.
Pokazuję, bo trzeba być uczciwym i pokazywać nie tylko to, co wydaje się nam ładne ale także to co w naszym odczuciu udanym nie jest...
I kartka i jej zdjęcia są delikatnie mówiąc mało atrakcyjne...