Jadąc do Londynu miałam nadzieję nie tylko na to, że zobaczę tam bardzo ciekawe zabytki, eksponaty muzealne czy też chociażby miejsca, z których HISTORIA przemawia na każdym kroku ale także na to, że zaopatrzę się w sporą ilość ciuszków... wszak Londyn jest jedną ze stolic mody.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy po dwóch dniach chodzenia po sklepach (czy to sieciówkach, czy też innych mniejszych sklepikach czy nawet dość ekskluzywnych sklepach) kupiłam sobie zaledwie jedną bluzeczkę i to w popularnym Primarku (bluzkę do sesji zdjęciowej zawiesiłam na papierowych torbach innego sklepu)!!!
Powiem szczerze, byłam lekko załamana i zaczęłam wierzyć w to, że ja już nie potrafię sobie kupować ubrań...
Prawda jest taka, że już od dłuższego czasu gdy tylko miałam jakąś dodatkową gotówkę pieniążki wydawałam na wszystko to co przydaje mi się do moich hobbystycznych poczynań a więc na przydasie biżuteryjne, decoupage'owe a od ponad roku głównie scrapowe...
Do przedostatniego dnia mojego pobytu w Londynie nie udało mi się znaleźć żadnych zadowalających mnie fatałaszków...
I własnie z myślą, że pewnie już nic sobie do ubrania nie kupię wydałam część pieniędzy w nowo powstałym londyńskim centrum craftowym na:
trochę stempli i bloczek akrylowy ciut większy od tego już posiadanego,
dwie małe sztalugi do kartek i papierowe bloczki z ... (no właśnie zapomniałam jak to się nazywa),
tarcze zegarowe i kluczyki z dziurkami Tima Holtza,
dwa ozdobne kluczyki, kilka kamei, dwie ramki do nich i wisiorek z aniołem,
dwa komplety baz (po 50 sztuk kopert i baz papierowych do kartek w kolorze białym i kremowym... ale im już nie robiłam zdjęć).
trochę stempli i bloczek akrylowy ciut większy od tego już posiadanego,
dwie małe sztalugi do kartek i papierowe bloczki z ... (no właśnie zapomniałam jak to się nazywa),
tarcze zegarowe i kluczyki z dziurkami Tima Holtza,
dwa ozdobne kluczyki, kilka kamei, dwie ramki do nich i wisiorek z aniołem,
dwa komplety baz (po 50 sztuk kopert i baz papierowych do kartek w kolorze białym i kremowym... ale im już nie robiłam zdjęć).
I tak troszkę żałuję, że nie kupiłam zamiast tego wszystkiego Big Shota, bo przy kasie okazało się że kwota tych "drobnych" zakupów przewyższyła nawet troszeczkę cenę Big Shot'a, który również był do kupienia w tym sklepie.
Po zakupach craftowych wybrałam się z siostrą do wspomnianego we wcześniejszym poście Camdenlock i to było TO!!!
To było TO miejsce, od którego powinnam zacząć swoje londyńskie ubraniowe zakupy...
Jednakże za bardzo nie mogłam tam zaszaleć bo budżet miałam już naprawdę nadszarpnięty, więc kupiłam sobie jedynie dwie bluzeczki, ale za to w moim odczuciu przepiękne bluzeczki, bluzeczki londyńskiej firmy Lily J., które wywołały na mojej twarzy promienny uśmiech:):):) Jedną z nich, tę z żabotem znalazłam nawet w ofercie internetowej sklepu Lily J.
Jeszcze siostra w nagrodę za to, że "w końcu" znalazłam coś dla siebie dokupiła mi w tym samym sklepie śliczną atłasową bladoróżową różyczkę:)
No może nie całe, bo oczywiście kupiłam trochę ubrań dzieciom, mężowi, dzieciom kupiłam jeszcze zabawki- chłopakom Lego HEROFACTORY a Natalii kreatywny zestaw flamastrów i szablonów SPRAYZA AIRBRUSH SYSTEM, oraz pamiątkowe prezenty dla mojej mamy i rodziców męża...